niedziela, 24 czerwca 2012

Ready to go? Almost...

I already used to waiting, and arranging everything at the last minute, even if I definitely wasn’t a patien person. My mother agency and Elite, to which I am going, told me that tomorrow I go to Vietnam. But I still don’t have ticket or some detailed information. Its 9pm in Taipei, time to pack my bag, if I will go tomorrow, my flight probably will be in the morning.
Well, I have to say that is my most hated task… I love to travel, but when I have to pack I feel sick.
I have no idea, how will be there, I don’t know anybody who was there as a model. Anyway I won’t be alone there, at least for the first week in Hanoi. Like they say, world is small. Yesterday on a party I met two student girls from Poland and tomorrow they also go to Vietnam. So start of my new adventure will be quite good, and I hope after will be only better.


Zdążyłam się już przyzwyczaić do ciągłego czekania i załatwiania wszystkiego na ostatnią chwilę, choć nigdy nie należałam do osób cierpliwych. Podobno jutro mam lecieć do Wietnamu, choć twierdzi tak zarówno moja agencja matka jak i Elite, do którego się wybieram, biletu i dokładniejszych informacji jak nie miałam tak nie mam. W Taipei jest już 9 wieczorem wiec chyba pora się pakować, prawdopodobieństwo, że mój lot będzie wczesnym rankiem jest raczej spore.

Jeśli chodzi o pakowanie muszę przyznać, że jest to najbardziej znienawidzona przeze mnie czynność, związana z podróżowaniem, ale prawdopodobnie już o tym wspomniałam przy poprzednich okazjach.

Nie mam pojęcia co mnie czeka w Wietnamie, nie znam nikogo kto byłby tam na kontrakcie. Nie będę jednak sama, przynajmniej przez pierwszy tydzień, który mam spędzić w Hanoi będę miała towarzystwo. Jak wiadomo świat jest mały. Po raz kolejny przekonałam się o tym wczoraj. Przypadkowo poznane w klubie dziewczyny okazały się studentkami z Polski, które uwaga, uwaga wybierają się nie gdzie indziej tylko do Hanoi, i nie kiedy indziej a jutro. Jestem więc nienajgorszej myśli…

Od Miss Lovett ready to go

sobota, 23 czerwca 2012

Last party in Taipei

Moje imprezowe doświadczenia z Tajwanu są zadziwiająco skromne porównując do poprzednich miejsc. Nie mniej jednak jakieś posiadam. Każdy kto przyjeżdża na kontrakt prędzej czy później musi spotkać Frankiego i Charliego i przynajmniej usłyszeć o Jamesie. Dwóch pierwszych pracuje dla tego trzeciego (nikt nie wie czym dokładnie, oprócz imprezowania, on się zajmuje) a ich zadaniem jest umilanie czasu modelom. Zabierają nas do klubów, gdzie standardowo jest dla nas przygotowany stolik, na którym w magiczny sposób butelki z alkoholem zawsze są pełne. Imprezy to jednak nie jedyna rozrywka, na jaką można tu liczyć. W zależności od humoru i pogody, zabierają nas na kolacje, plażę, gorące źródła, kina czy co komu wpadnie do głowy. Co za łatwo to jednak za nudno i zamiast korzystać z sytuacji, często zamiast towarzystwa przypadkowych modeli i naszych „opiekunów” wybieram domowe zacisze z filmem albo książką i w towarzystwie, które w pełni mi odpowiada.
Może się po prostu starzeje?

Tak czy inaczej dziś moja ostatnia impreza w tym mieście, w poniedziałek lecę do… Wietnamu i nie na wakacje. Tak, tak to nie pomyłka, podobno tam też istnieje coś takiego jak modeling, choć mało kto o tym słyszał, a jeszcze mniej osób doświadczyło. Mój ukochany booker ma jednak pewne hobby, polegające na wysyłaniu mnie tam gdzie nikogo jeszcze nie wysłał…

Tymczasem szykując się do ostatniego wieczornego wyjścia, zdjęcie z wczorajszego, oby dziś było jeszcze lepiej
Od Miss Lovett ready to go

(pozostałe zdjęcia podlegają cenzurze)

piątek, 15 czerwca 2012

Taipei od kuchni

Zastanawiałam się czasem, jaka praca była by idealna dla mnie. Wprawdzie mam swoje marzenia w tej kwestii, jednak to tajemnica, której z obawy przed niespełnieniem lub z czystej skromności nie mam zamiaru wyjawiać. Przez głowę przewijają mi się myśli, że mogłoby to być również coś z podróżowaniem lub jedzeniem. A najlepiej jednym i drugim w zestawie.

Tajwan, po niemal roku (z przerwami) spędzonym w Chinach nie jest dla mnie tak egzotyczny, jak dla osób, które dopiero zaczynają swoją przygodę w Azji. Pomijając kwestie zabytków i biernego zwiedzania, chciałabym wspomnieć o turystycznej aktywności, z pewnością przyjemniejszej dla większości kobiet i dziewcząt, mianowicie zakupach na tutejszych nocnych marketach. Wiem również po sobie, z pierwszej wizy, jak dużą frajdę sprawia buszowanie między stoiskami i kompulsywne kupowanie wszystkiego za, w naszych oczach, śmieszne ceny. Mi ten szał przeszedł, częściowo ze względu na jakość niemal hurtowo nabywanych rzeczy, z drugiej z konieczności ograniczenia bagażu. Wybierając życie na walizkach trzeba pójść na jakieś ustępstwa, a ciągłe wysyłanie paczek lub dopłacanie za nadbagaż, raczej kłóci się z ideą tanich zakupów. Poza tym to pierwsze sprawdza się jedynie w przypadku gdy wyjazd jest „jednomiejscowy” i planujemy rychły powrót do domu. W moim przypadku tak jednak nie jest. Toteż gdy moje współlokatorki, nieznudzone jeszcze zakupowym szaleństwem przeglądały z uwielbieniem i żądzą kolejne wieszaki, ja skupiłam się na zupełnie innym aspekcie nocnych marketów, mianowicie jedzeniu!

Zwiedzając Chiny kontynentalne i Tajwan, a podejrzewam, że większość krajów azjatyckich, życie kreci się tu wokół jedzenia i handlu, z naciskiem na to pierwsze. Czasem mam wrażenie, że azjaci jedzą o każdej porze dnia i nocy. Niejednokrotnie zarówno wybierając się wieczorem do klubu jak i po powrocie spotykałam ludzi ucztujących w przyulicznych jadłodajniach. Wracając do nocnych marketów, to, czego możemy się spodziewać wybierając się na nie, to przede wszystkim lokalne przysmaki. Znajdziemy tam zarówno restauracje jak niewielkie stoiska serwujące niema wszystko co możemy skojarzyć z kuchnią azjatycką, od świeżych owoców, przez grillowane ośmiornice po słynne stinky tofu, które w pełni zasługuje na swoje miano.

Od Miss Lovett ready to go
Od Miss Lovett ready to go
Ciasteczko kokosowe, występuje również w wersji z sezamem i czerwoną fasolą(swoją drogą chyba nigdy nie zrozumiem azjatyckiego fenomenu deserów z fasoli)
Od Miss Lovett ready to go
Od Miss Lovett ready to go
Od Miss Lovett ready to go
Od Miss Lovett ready to go
Od Miss Lovett ready to go

wtorek, 5 czerwca 2012

Odrobina przyjemności

W chinach wiele osób narzeka na brak „normalnego” pieczywa, czyli takiego do jakiego przywykliśmy w naszej szerokości geograficznej. Wszystkie chlebo i bułkopodobne twory są tu słodkie i niespecjalnie nadają się na typowe dla polskiego menu kanapki… O ile jeszcze można przy odrobinie szczęścia znaleźć tostowe, niesłodkie, choć jak dla mnie plastikowe pieczywo, o pełnoziarnistym, ciemnym, razowym (czyli takie jak lubię najbardziej) można niemal zapomnieć. Owszem zdobycie go nie jest niemożliwe, jednak wymaga niemałego wysiłku i zdolności poszukiwawczych. W Pekinie udało mi się znaleźć chleb na zakwasie dopiero w dzielnicy rosyjskiej, w małym schowanym w bocznej uliczce sklepie (adres dostałam od znajomej, inaczej pewnie bym tam nigdy nie trafiła). W Shanghaju, w dużych marketach z zachodnim jedzeniem, gdzie jest nieprzeciętnie drogo. W Guangzhou natomiast poza dość suchą bagietką nie udało mi się znaleźć nic, co przypominałoby znane z domu smaki.

Choć nie jestem fanką słodkości, zdarzają mi się dni, kiedy mam ochotę na słodkie co nieco. Również pod tym względem Chiny nie rozpieszczają, choć w cukierniach przyciągają wzrok pięknie zdobione ciasta i desery, ich smak pozostawia wiele do życzenia. Najczęściej jest to najzwyklejsze ciasto biszkoptowe z dodatkiem ogromnej ilości słodko-mdłej bitej śmietany i owoców.

Na tym tle Tajwan jawi się jako raj dla podniebienia. Choć osobiście przyzwyczaiłam się do braku tego typu produktów w mojej diecie, dobrze mieć świadomość, że jeśli taka ochota mnie najdzie wystarczy wyjść do pobliskiej piekarni czy cukierni. A tych w Taipei zdecydowanie nie brakuje. Niemal na każdej ulicy jest przynajmniej jedno w wymienionych. Stylowe wnętrza i witryny pełne pyszności, zachęcające do wejścia. Co najważniejsze tu za wyglądem idzie smak

Od Miss Lovett ready to go
Od Miss Lovett ready to go
Od Miss Lovett ready to go
A to może nieco mniej finezyjny, jednak stworzony z sercem "tort" urodzinowy dla naszego współlokatora;)
Od Miss Lovett ready to go

niedziela, 3 czerwca 2012

Ni hao Shifu!

Wspominałam już, że ludzie w na Tajwanie wydają się milsi i mam, jak mi się wydaję, solidne powody aby tak twierdzić. Pomijając przejawy uprzejmości, jak uśmiech czy serdecznie pozdrowienia, ze strony przypadkowych, mijanych na ulicy ludzi, chcę się w tym miejscu skupić na moich ulubieńcach - taksówkarzach…

W przeciwieństwie do chiński agencji na kontynencie, moja obecna nie posiada swojego samochodu, który zabiera nas na castingi. Jeździmy na nie taksówką, przeważnie cały dzień tą samą. Kierowcy często odziani w białe koszule i kamizelki nie tylko wyglądają wyjątkowo elegancko ale przede wszystkim wiedzą jak zadbać o swoich klientów. Pierwszego dnia moich castingów zostałam mile zaskoczona, kiedy po zajęciu miejsca na tylnej kanapie samochodu, nasza bookerka poinformowała nas, że kierowca ma przygotowane dla nas napoje. Zaznaczę tylko, że taksówka nie była uprzednio zamówiona, a zwyczajnie „złapana” na ulicy. Innym razem shifu po obwiezieniu nas po wszystkich castingach, postanowił nas nieco dokarmić. Ku naszemu zdziwieniu w połowie drogi do agencji, kierowca zatrzymał się przy ulicy i wysiadł z samochodu. Po chwili wrócił przynosząc nam tajwański odpowiednik pizzy, smażone złożone ciasto z sadzonym jajkiem warzywami i sosem pomidorowym (widoczne na załączonym obrazku).

Innym razem kierowca, odwożąc moja współlokatorkę po imprezie do domu, zapytał skąd jest. Po odpowiedzi, ze z Polski shifu stwierdził, że kocha nasz kraj, do tego stopnia, ze koleżanka nie musiała płacić za transport.

Od Miss Lovett ready to go