sobota, 17 listopada 2012

Shanghai fashionweek i inne

Miasto to ma pewną tajemnicza moc, będąc tu czas traci znaczenie, dni uciekają i zlewają się w jedną pełną wydarzeń masę. Może działa tak tylko na mnie, choć wątpie, większość ludzi których tu poznałam zakochuje się w tym mieście i zatraca się w jego pędzie. Ostatnie półtora miesiąca minęło jakby w przyspieszonym tempie. W międzyczasie, oprócz prowadzenia bujnego życia towarzyskiego, zaliczyłam kilka większych i mniejszych prac. Październik w Shanghaju stoi pod znakiem Fashion week. O ile do pomniejszych pokazów (poza fw), Chińczycy nie przykładają zazwyczaj zbyt dużej wagi do wzrostu modelek, o tyle prestiż tej ostatnie wymagania bardziej międzynarodowych standardów. Oznacza to ni mniej, ni więcej: jeśli masz poniżej 175cm wzrostu ZAPOMNIJ. Nie udając przed sobą i innymi, że jestem wyższa niż w rzeczywistości nie liczyłam na udział w pokazach. Ku mojemu, i nie tylko, zdziwieniu ktoś przeoczył chyba, że do najwyższych nie należę i wybrano mnie do pokazów. Prawdopodobnie jako najniższa modelka tegorocznego fw dwukrotnie, z dumą przeszłam się po wybiegu. Niestety mój aparat postanowił odmówić posłuszeństwa i zdjęć z backstagu prawie nie mam.
Od ready to go...
Od ready to go...
Od ready to go...

Choć po Wietnamie połowa mojej książki to zdjęcia edytorialowe, moja chińska agencja widocznie uznała, że to jeszcze za mało i wysyła mnie do kolejnych magazynów. Jeden z nich powinien wyjść w połowie listopada, póki co mam dla was kilka zdjęć zza kulis.

Od ready to go...
Od ready to go...

Made in Vietnam

Mój kontrakt w Wietnamie dobiegł końca, podsumowując muszę przyznać, że było to wyjątkowo dziwne doświadczenie… Choć udało mi się zdobyć kilka(naście) dobrych zdjęć do mojej książki, nie jestem pewna czy kiedykolwiek będę miała ochotę tu wrócić. Wietnamczycy, przynajmniej ci, z którymi przyszło mi pracować byli dość oryginalni, nie zawsze w pozytywnym znaczeniu. Jakiekolwiek próby dialogu z szefem agencji kończyły się na stwierdzeniu, że nie mam prawa mieć własnego zdania, nawet jeśli moje argumenty są jak najbardziej logiczne nie mam racji, rację ma zawsze szef i tylko on ma prawo głosu. Na szczęście mój kontakt z tym wszechwładnym osobnikiem został dość mocno ograniczony, na rzecz jego zespołu, choć sympatycznego całkowicie niedecyzyjnego i nieprzygotowanego do pracy z modelką, nie Wietnamką. Nie wdając się w zbyt wiele szczegółów, wspomnę jedynie o najdziwniejszej, moim zdaniem, zasadzie panującej w agencji. Otóż okazało się, że oprócz tego, ze nie mogę mieć własnego zdania, nie mogę również rozmawiać z nikim spoza wspomnianego teamu. Wierzcie mi, wcale nie przesadzam! Niejednokrotnie wylądowałam na dywaniku za to, że podczas sesji lub przymiarek rozmawiałam czy nawet zbyt wylewnie odpowiadałam klientowi na jego pytania. Gdy nie daj boże ktoś wręczył mi wizytówkę była ona natychmiast niemal wyszarpywana z moich rąk. Również fotografowie chcący wysłać mi zdjęcia po sesji byli natychmiast informowani, że absolutnie nie ma takiej możliwości a ja mam zakaz podawania kontaktu do siebie komukolwiek. O ile te środki ostrożności ze strony agencji, choć dziwne, można w jakiś sposób wytłumaczyć i zrozumieć o tyle do dziś nie jestem w stanie pojąc rozszerzenia tego zakazu na (uwaga) innych modeli i modelki. Jeśli tylko któraś z lokalnych modelek próbowała nawiązać ze mną rozmowę była natychmiast pouczana, że jest to zakazane, a ja niejednokrotnie siłą odciągana, wpychana do taksówki z trzaśnięciem drzwiami i reprymendą. Z zaciśniętymi zębami walczyłam ze sobą aby nie próbować tego zmienić, szybko przekonałam się, że nie ma to najmniejszego sensu. Wytrwałam i po krótkich wakacjach wróciłam do Chin, do mojego ukochanego Szanghaju.
Małe podsumowanie mojej pracy
Od ready to go...

Od ready to go...

Od ready to go...

czwartek, 15 listopada 2012

Z cyklu różnice kulturowe: kto się boi słońca

Co kraj to obyczaj, a te w Azji bywają dość dziwne, przynajmniej dla reszty świata.
Na ogół strój młodych Wietnamczyków nie różni się zbytnio od ubioru młodych Europejczyków. Miedzy tymi grupami jest jednak jedna zasadnicza różnica, uwidaczniająca się gdy wychodzi więcej słońca. W sytuacji, w której my odkrywamy tyle ciała na ile nasza przyzwoitość pozwala, Wietnamczycy zakrywają ile się tylko da. Miłością do białej skóry odznacza się większość Azjatów. O ile na północ od Wietnamu uwielbienie to nie przejawia się w jakiś szczególnie ekstremalny sposób o tyle tu, można odnieść takie wrażenie. W całej Azji większość kosmetyków do pielęgnacji twarzy i ciała ma właściwości wybielające, w słoneczne dni kobiety, niczym europejskie damy sprzed kilku stuleci, nie pojawiają się na słońcu bez parasolki. To jednak nie jest najbardziej zadziwiające, to co szokuje (przynajmniej mnie na początku) to szczelnie okryte wietnamskie motorowerzystki. Skutery i im podobne to najpopularniejszy środek poruszania na wietnamskich ulicach. Jako, że jednoczesna jazda i trzymanie parasolki przeciwsłonecznej nie wchodzi w grę (w Laosie zdarzało się i to, jednak ruch na ulicach jest zdcydowanie mniejszy), kobiety chronią się przed promieniami ubraniem. Nie ograniczają się jedynie do długich spodni i rękawów, gdy temperatura sięga ponad 30 stopni i słońce niemiłosiernie praży, nikogo tu nie szokuje widok dziewczyny w grubej bluzie z kapturem, szczelnie owiniętej szalikiem lub specjalną maską twarzy, skarpetkach w sandałach i zimowych rękawiczkach.
Od ready to go...
Od ready to go...
Od ready to go...
Od ready to go...