Przejdźmy jednak do rzeczy. Pytanie czy w Wietnamie, który większość osób do tej pory kojarzy przede wszystkim z amerykańskich filmów wojennych, istnieje takie zjawisko jak rynek fashion, pojawiało się na ustach większości osób, które informowałam gdzie i w jakim celu jadę. Otóż moi drodzy odpowiedź jest twierdząca. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że znacznie bardziej rozwinięty niż w Polsce (o co niestety nie trudno), a jego poziom jest moim zdaniem wyższy niż choćby w Chinach, w których do tej pory przyszło mi głównie pracować. Wietnam może się pochwalić choćby takimi tytułami magazynów jak Harper’s Bazaar (którego w Polsce próżno by szukać), Elle, Cosmopolitan i wiele, wiele innych lokalnych, na porównywalnym poziomie. Miłośnicy luksusowych marek również nie mają tu powodu do narzekań. Bez problemu można tu znaleźć butiki Chanel, Salvatore Ferragamo czy Herve Leger, o innych znanych markach nie wspominając.
Również praca jest tu znacznie przyjemniejsza. Podczas zdjęć nikt nikogo nie pogania, jak ma to miejsce w Chinach, gdzie stawka jest godzinowa, a podczas przebierania ciuchy są niemal zrywane z modela byle szybciej, a na jakość zdjęć mało kto zwraca uwagę, przynajmniej jeśli chodzi o większość katalogów. Tu czas się nie liczy, liczy się jakość, płacąc za dzień pracy klient oczekuje satysfakcjonujących rezultatów, nawet jeśli znaczy to kilka godzin więcej na planie. Godziny te jednak nie są takie straszne, biorąc pod uwagę komfort pracy, czas na odpoczynek i brak poganiaczy nad głową i co najważniejsze dla modela, dobre zdjęcia do książki.
Od Miss Lovett ready to go |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz