sobota, 17 listopada 2012

Made in Vietnam

Mój kontrakt w Wietnamie dobiegł końca, podsumowując muszę przyznać, że było to wyjątkowo dziwne doświadczenie… Choć udało mi się zdobyć kilka(naście) dobrych zdjęć do mojej książki, nie jestem pewna czy kiedykolwiek będę miała ochotę tu wrócić. Wietnamczycy, przynajmniej ci, z którymi przyszło mi pracować byli dość oryginalni, nie zawsze w pozytywnym znaczeniu. Jakiekolwiek próby dialogu z szefem agencji kończyły się na stwierdzeniu, że nie mam prawa mieć własnego zdania, nawet jeśli moje argumenty są jak najbardziej logiczne nie mam racji, rację ma zawsze szef i tylko on ma prawo głosu. Na szczęście mój kontakt z tym wszechwładnym osobnikiem został dość mocno ograniczony, na rzecz jego zespołu, choć sympatycznego całkowicie niedecyzyjnego i nieprzygotowanego do pracy z modelką, nie Wietnamką. Nie wdając się w zbyt wiele szczegółów, wspomnę jedynie o najdziwniejszej, moim zdaniem, zasadzie panującej w agencji. Otóż okazało się, że oprócz tego, ze nie mogę mieć własnego zdania, nie mogę również rozmawiać z nikim spoza wspomnianego teamu. Wierzcie mi, wcale nie przesadzam! Niejednokrotnie wylądowałam na dywaniku za to, że podczas sesji lub przymiarek rozmawiałam czy nawet zbyt wylewnie odpowiadałam klientowi na jego pytania. Gdy nie daj boże ktoś wręczył mi wizytówkę była ona natychmiast niemal wyszarpywana z moich rąk. Również fotografowie chcący wysłać mi zdjęcia po sesji byli natychmiast informowani, że absolutnie nie ma takiej możliwości a ja mam zakaz podawania kontaktu do siebie komukolwiek. O ile te środki ostrożności ze strony agencji, choć dziwne, można w jakiś sposób wytłumaczyć i zrozumieć o tyle do dziś nie jestem w stanie pojąc rozszerzenia tego zakazu na (uwaga) innych modeli i modelki. Jeśli tylko któraś z lokalnych modelek próbowała nawiązać ze mną rozmowę była natychmiast pouczana, że jest to zakazane, a ja niejednokrotnie siłą odciągana, wpychana do taksówki z trzaśnięciem drzwiami i reprymendą. Z zaciśniętymi zębami walczyłam ze sobą aby nie próbować tego zmienić, szybko przekonałam się, że nie ma to najmniejszego sensu. Wytrwałam i po krótkich wakacjach wróciłam do Chin, do mojego ukochanego Szanghaju.
Małe podsumowanie mojej pracy
Od ready to go...

Od ready to go...

Od ready to go...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz